irena dziedzic dzieci
- Warto się nim zająć - dokończył Quincy. - Poprosiłam mojego nowego znajomego Phila de Beersa, żeby go sprawdził. Wiesz - dodała poważnie - on pija kawę z dodatkiem whisky. Przy tym moja skłonność do śmietanki i cukru wygląda dość niewinnie. Quincy i Kimberly wybałuszyli oczy. W tej chwili wyglądali jak ojciec i córka. Rainie przewróciła kartkę w notatniku. - Ponadto znam pseudonimy, którymi posługiwał się sprawca. W Fila¬ delfii używał nazwiska Tristan Shandling. Quincy, trzeba sprawdzić baza danych twoich dawnych spraw. Może coś znajdziemy. Natomiast dwadzie¬ ścia miesięcy temu w Wirginii, kiedy na spotkaniach AA zaprzyjaźnił się z Amandą, nosił nazwisko Ben Zikka. - Co?! - krzyknął Quincy. - Ben Zikka - powtórzyła Rainie. - To nazwisko... - Nie! A to skurwiel! No nie! Quincy poderwał się od stołu. Złapał za telefon i zaczął nerwowo wybierać numer. Tak mocno ściskał słuchawkę, że knykcie mu zbielały. Musiało się stać coś naprawdę złego. Nie rozumiała. Popatrzyła na Kimberly i zobaczyła, jak jej twarz robi się biała jak ściana. - Dziadek... - szepnęła Kimberly. - Nie! - Rainie zamknęła oczy. - Żadne z nich nie pomyślało o ojcu Quincy'ego. Ten stary człowiek, chory na Alzheimera, był w domu starców. -No nie...! - Poproszę z domem starców Cienisty Azyl - warknął Quincy, a po chwili dodał: - Z Abrahamem Quincym proszę! Jak to go nie ma?! Musi tam być! Przecież on wymaga całodobowej opieki lekarskiej! Syn go zabrał? Jego syn, Pierce Quincy zabrał go dziś po południu? Oczywiście, wylegitymowali go państwo. Oczywiście, pokazał prawo jazdy. Jego syn Pierce Quincy... Twarz Quincy'ego zastygła jak maska. Rainie nie mogła się poruszyć. Podejdź do niego - pomyślała - dotknij go. Ale wiedziała, że nie jest w stanie tego zrobić. Wiedziała, że również Kimberly nie jest w stanie tego zrobić. Patrzyły na człowieka, który przeżywa największe katusze i nie mogły mu pomóc. Rozłączył się. Przyłożył słuchawkę do szyi, jakby ten plastikowy przedmiot był czymś szczególnym. 162 - Ben Zikka, najlepszy przyjaciel mojego ojca - mruknął Quincy. - Razem się wychowywali, razem byli na wojnie. Ojciec tyle opowiadał... Kimberly i Rainie nie odzywały się. - To stary człowiek - szepnął Quincy. - Ma siedemdziesiąt pięć lat i nawet nie pamięta, że sikać należy do pisuaru! Jest chory, łatwo go wystraszyć. Nie poznaje odbicia swojej twarzy w lustrze, nie wie, że ma syna. Nawet nie pamięta nazwiska Pierce Quincy. Kimberly i Rainie nie odezwały się ani słowem. - Całe życie ciężko pracował. Zbudował farmę, wychował syna, pomagał mu skończyć studia, chociaż z pieniędzmi było krucho. Nigdy nie domagał się podziękowań. Robił to, bo uważał, że tak właśnie trzeba. Siedemdziesiąt pięć lat. Zasłużył sobie na godną śmierć. - Quincy... - On nawet nie wie, że ma syna! Jak tamten człowiek może go zabić? On nawet nie pamięta o moim istnieniu. Niech to szlag! Niech to jasna cholera! Rzucił słuchawką o podłogę. Rozleciała się na kawałki, ale to nie wystarczyło. Złapał krzesło i walnął nim w piec. Dzbankiem do kawy rzucił w zlew. Rycząc, wywrócił stół...