– Pokręcił głową. – Kiepska historyjka. – Nie wierzył w ani jedno słowo z tej bajeczki.
– Ale Jennifer to ja – powiedziała głosem tak bardzo podobnym do głosu jego byłej żony. – I mogę to udowodnić. – No to czekam. – Bentz pokręcił głową. – Niby jak? – Po raz pierwszy kochaliśmy się na plaży w Santa Monica. Nie poruszył się, chłonął jej słowa. – Dlatego tam skoczyłam z molo... myślałam, że zrozumiesz. Pewnie myślałeś, że chodziło o Jamesa... a mnie chodziło o nas. Wydawało się, że temperatura w samochodzie wzrosła o dobre dziesięć stopni. Nikt nie wiedział o ich pierwszym razie, na długo przed ślubem. – RJ, spójrz prawdzie w oczy – szepnęła. – Wróciłam. – Co? Usłyszał kliknięcie – odpięła pas bezpieczeństwa, pochyliła się nad nim i po ledwie wyczuwalnym wahaniu pocałowała go z pasją i pożądaniem młodości. Przed oczami stanęły mu obrazy z przeszłości, dzikie, zmysłowe. Przypomniał sobie jej uśmiech, jej delikatną skórę, zarys jej karku. Ze wspomnieniami powrócił ból, to, jak go zraniła, jak go poniżała, jak brała kochanków... Boże, jak on ją kochał. I nienawidził. Ale to nie jest Jennifer. Wraz z tym stwierdzeniem ostygły zmysłowe wizje. Co on sobie myślał? Kto to jest? Pomyślał o O1ivii, kobiecie, która wznieca ogień w jego żyłach i przenika do jego snów. To jej twarz widział oczami wyobraźni; jasne włosy, różowe usta, oczy koloru whisky, które zaglądają w głąb jego duszy. Wystarczyło, by musnęła mu kark palcem, a był gotów. Z niesmakiem odepchnął nieznajomą. – Coś nie tak? – spytała. – Wszystko. Uśmiechnęła się. – Masz rację. Jednym ruchem otworzyła drzwiczki po swojej stronie i znalazła się na zewnątrz. – Cholera. – Bentz rozpiął pas, szarpnął za klamkę, wysiadł. – Poczekaj! – zawołał za nią. Ona jednak biegła w stronę krzaków, do ścieżki. – Cholera! Ruszył za nią. Noga nie dawała o sobie zapomnieć, gdy biegł po piaszczystym podłożu. Niech to szlag! Zniknęła za zakrętem, w obłoku kurzu. – Cholera! – Był tuż za nią, ale poślizgnął się na zakręcie, nowe buty nie trzymały się żwirowej ścieżki. Utrzymał równowagę, ale usłyszał trzask w chorym kolanie i jego nogę przeszył straszliwy ból. Świetnie. Biegł nadal, zaciskając zęby. Gonił ją, skrzywiony z bólu, kulał przy każdym kroku, ale pokonywał kolejne zakręty ścieżki. Cały czas miał przed oczyma jej głowę, ciemno-rude włosy lśniły w słońcu. – Stój! – zawołał przez wiatr. Ale nie zwracała na niego uwagi, zbiegała ze wzgórza niebezpieczną ścieżką. Przeklinając własną głupotę, szedł za nią. Wiedział, że ona się oddala, ale na plaży to nadrobi. Pas piasku u stóp klifu był wąski, z jednej strony kipiały morskie fale, z drugiej wznosiła się skalna ściana. Dotrzeć na plażę można było jedynie wąską ścieżką. Tam, na dole, już mu nie ucieknie. Nie będzie miała wyjścia. Aresztuje ją i zaciągnie na policję. Nie zwracając uwagi na ból w nodze, schodził coraz niżej. Niemal stracił ją z oczu. – Co ty wyprawiasz? – zapytał na głos. Zacisnął usta. Zobaczył, jak schodzi ze szlaku. Kierowała się w stronę barierki – urwisko było tu tak