Coś tu jest nie tak.
Rick wracał do samochodu. To, czego się dowiedział, nie dawało mu spokoju; tyle rzeczy ważnych dla Jennifer. Wygląda na to, że przyjaciółki znały ją lepiej niż on, może lepiej, niż ona znała samą siebie. Czy to ważne? Co z tego, że ukrywała przed nim wizyty u astrologa? Nic. Nieważne, czego jeszcze się dowie, nic go już nie zaskoczy. Jednak intrygowało go, jakie jeszcze sekrety wyjdą na jaw. Pogrążony w myślach wsiadł do rozpalonego wnętrza. Koszmar ostatniej nocy nadal go dręczył. Przekręcił kluczyk w stacyjce, wyjechał z parkingu, zawrócił. To, że mu powiedziała prawdę o biologicznym ojcu Kristi, nie znaczy, że nie kłamała w innych sprawach. Szokująca prawda jest taka, że w ogóle nie znał pierwszej żony. Rozdział 20 W żadnym wypadku nie dopuszczę do ekshumacji jego żony. – Bledsoe roześmiał się gorzko na myśl, że Bentzowi naprawdę odbiło. – Zupełnie oszalał. – Może wnieść o to jako członek rodziny – zauważył Jonas Hayes i dolał sobie kawy. Znajdowali się na posterunku w pokoju rekreacyjnym. Nie pojmował, dlaczego właściwie broni człowieka, który w środku nocy ściągnął go aż do Santa Monica, żeby załatwił sprawy z miejscowymi funkcjonariuszami. – Były członek rodziny – poprawił Bledsoe, co rozdrażniło Hayesa jeszcze bardziej. Hayes zawsze uważał, że Bentzowi niesłusznie się oberwało, gdy obwiniano go o nierozwiązanie morderstwa sióstr Caldwell i postrzelenie dzieciaka. Fakt, stawiał się, ale te pomyłki nie oznaczały, że miał się stać kozłem ofiarnym i oberwać za wszystko, co dwanaście lat było nie tak w wydziale zabójstw. Hayes wbił wzrok w gęstą kawę w kubku. – Jeśli się okaże, że w grobie jest nie jego eks.. – Ale to jest ona, na miłość boską! Dlaczego, do cholery, bawisz się w adwokata diabła? – Bledsoe poniósł głowę znad stolika, na którym leżała gazeta „LA Times”, i spojrzał na dzbanek w ręku Hayesa. – Zostało jeszcze coś? – Nie. – Cholera. – Zaparz świeżą – zaproponowała Martinez. Weszła do kuchni i umyła po sobie kubek. – Jasne. – Bledsoe żachnął się na samą myśl. – Nigdy nie parzyłeś kawy? – zapytała z ciekawością. – Owszem... Gdzieś w dziewięćdziesiątym siódmym – odciął się. Do pomieszczenia weszła Paula Sweet, policjantka, która czasem pracowała z wydziałem K9. – Pamiętam. – Była po trzydziestce, miała za sobą dwa rozwody, sprawiała wrażenie, że odpowiada jej życie singla, i słynęła z miękkiego serca wobec bezdomnych psów i kotów. – Uwierz mi, nie chciałabyś, żeby Bledsoe zbliżał się do ekspresu. – Ej! Nie było aż tak źle! Sweet zmiażdżyła go wzrokiem. – Nie, było jeszcze gorzej. Masz krzyżówkę? – Przeglądała gazetę od niechcenia. – Gdzieś jest. – Bledsoe wzruszył ramionami i znów spojrzał na Hayesa. – Może ekshumacja wcale nie jest takim złym pomysłem. Otworzymy trumnę, weźmiemy próbkę DNAi stwierdzimy, że w środku rzeczywiście jest jego stara. A wtedy Bentz zniknie tam, skąd przylazł. – Jeśli to naprawdę ona – zaznaczył Hayes. – Tylko nie mów, że mu wierzysz – żachnął się Bledsoe z obrzydzeniem. – Że to ona. Jak powiedziałem, sam ją zidentyfikował. Osobiście. – Odsunął krzesło z taką siłą, że nogi zazgrzytały na podłodze. – Zły glina to zły glina, mówię wam. – Oj. – Sweet znalazła upragnioną stronę i sprzątnęła gazetę Bledsoe sprzed nosa. – Nie chciałam go zirytować – rzuciła w przestrzeń. Bledsoe skrzywił się, wyraźnie rozczarowany, że nikt nie bawi się w jego ulubioną zabawę – wszystkie nieszczęścia tego świata to wina Ricka Bentza. – Nie przejmuj się. – Martinez wzięła pusty dzbanek i nalała do niego wody. – Zawsze ma zły humor.